Po przejechaniu 1o km od naszej dzisiejszej miejscówki noclegowej okazuje się, że po lewej stronie przed mostem jest parking z wiatą - można się spokojnie rozbić i pichcić w suchym otoczeniu. Po prawdzie przy wiacie trafiamy na niezłe śmietnisko (po raz pierwszy w Szwecji czujemy się jak w Polsce), ale trudno - widać Szwecja też nie jest idealna :) My na szczęście ograniczyliśmy się tu do śniadania, wysuszenia namiotu i przepakowania przed dzisiejszym pływaniem.

Dzień 1

… Jest 12.3o - jesteśmy w Fulunas, czyli miejscu w który zbiega się Goran i Fulan i mamy już za sobą małe rozpoznanie tego jak wygląda to połączenie z punktu widzenia pływania po nim. A wygląda całkiem sympatycznie, oczywiście pomijając fakt, że nasz Yoho z wszystkimi rzeczami jest średnio manewrowy jak na takie warunki :\



Samo Fulunas to tak naprawdę parking, wiata ze stołem i dwie tablice informacyjne - akurat tyle ile potrzeba by się przygotować do spływu. Niemniej gdybyśmy wiedzieli, że tu jest takie miejsce to tu celowalibyśmy z noclegiem : )

… Mamy 15.oo, pogoda dopisuje - barometr idzie w górę jak rakieta a ja zaczynam żałować, że na pływanie nie założyłem jakichś krótszych gatek. Te zdecydowanie by się teraz przydały. Rzeka puszcza, na razie obywa się bez wywrotek a ku mojemu zdziwieniu jest chwilami tak płytka, że trzeba się przepychać przez kamienie - szczególnie wtedy gdy przeciążone kanu nie chce reagować tak szybko na manewry jakbyśmy sobie tego życzyli i ląduje gdzieś z boku głównego nurtu.



Prąd jest szybki a woda czysta prawie krystalicznie. Jeżeli tylko możemy to ćwiczymy niektóre manewry, bo w takich warunkach to jeszcze do tej pory nie operowaliśmy. Gdzieś po drodze wyprzedają nas trzy "kanady" ze Szwedami na pokładzie - ekipy zupełnie wyluzowane, nawet bez kamizelek.



Poza tym, w temacie widoków to bajka jest : ) Czuć północ pełną gębą a mi "micha" się cieszy chyba non stop :D Mniej więcej po dwóch godzinach płynięcia od Fulunas trafiamy na genialne wręcz miejsce na nocleg: jest wyspa, jest chata/wiata i jest fantastyczne otoczenie. Miejsce koniecznie do zaliczenia w przypadku powrotu tutaj za rok czy kiedyś tam. Z innej beczki to jestem ciekaw jakie mamy zanurzenie i o ile jest ono za duże? (Kilka dni później porównuję gałązki przykładane między lustrem wody a położonym na obu burtach wiosłem - wychodzi, że z bagażem i załogą Yoho zostawia 19cm wolnej burty, a tylko ze mną i bez rzeczy w środku tej wolnej burty jest 24cm). Gdybam nad tym, bo mamy ewidentnie przeciążone kanu i to się czuje. W pewnym momencie nawet wpada mi do wody i płynie za kanu zamocowany do uchwytu na rufie wózek i wtedy manewrowość spadła prawie do zera.



… 16.3o. Za wysepkami w górnym biegu rzeka wyraźnie zwalnia (na tyle, że wiosłowanie nabiera sensu) i robi się głębsza. Krajobraz staje się też mniej "północny", mam jednak nadzieję, że tamto jeszcze wróci. W dzisiejszych planach mamy to, by gdzieś za dwie godziny dobić do brzegu, wcześniej niż zwykle się rozbić i pójść spać - w końcu trzeba się zregenerować po ostatniej nocy. … Trzy  schodki w górę na barometrze i późniejsza stabilizacja wykresu zrobiły dzień bardzo ładnej pogody a teraz po 22.oo mamy ząbek w dół. Zastanawiam się więc siłą rzeczy jakie to będzie miało przełożenie na jutrzejszy dzień? Jeżeli idzie o nasze tempo to jestem pod jego wrażeniem bo między 12.3o a 17.3o (właśnie wtedy przepływaliśmy przez Salen) pokonaliśmy około 25 km : ) W sumie to ostatnia godzina naszego dzisiejszego pływania polegał na dobijaniu do wysokiego tutaj brzegu w celu poszukiwania jakiegoś fajnego i równego miejsca do rozbicia się.

Na pierwsze fajne miejsce trafiamy już na obrzeżach Salen a jego jedyna wadą jest to, że nie ma do czego zamocować paraplucha. Kolejne albo nie są równe albo też są, ale za towarzystwo mielibyśmy łosie kupy : ) W końcu jednak na coś odpowiedniego trafiamy i tylko kanu zostaje w wodzie - przywiązane do dużego pniaka. Żeby nie było za dobrze to gotowanie kolacji okazuje się być wyzwaniem - odpieramy w tym czasie naloty - prawie dywanowe - komarów i muszek. Szczególnie te małe paskudy dają się we znaki bo nie zatrzymuje ich siatka w naszym namiocie. Västerdalälven na tym odcinku od popołudnia nie zmienia charakteru ani ma chwilę - prąd jest, ale bardzo słaby i żeby się przemieszczać w sposób odczuwalny trzeba wiosłować. Dla mnie to nieco rozczarowujące bo nie tego się po tej rzece spodziewałem. Miało być tak jak było dziś na starcie : ) Podobnie nieco rozczarowująca jest stała bliskość drogi - przez większą część dnia słyszymy i widzimy sunące w obie strony sznury camperów i osobówek z przyczepami. Plan na jutro jest taki by dotrzeć do Limedsforsen i gdzieś w okolicy tego bystrza przenocować. Wg przewodnika po drodze mamy do przepłynięcia "leichte schnelle" i będzie to ostateczny test techniczny na to czy będziemy w stanie ugryźć Limedsforsen, czy też faktycznie skończy się przenoską.

Dzień 2

No to żeśmy sobie odespali poprzednią noc - ostateczna pobudka wypadła ciut przed 1o.oo : ) Jak nigdy na wyjeździe. Przebywanie poza namiotem ograniczamy do minimum, bo komary ponownie dają o sobie znać. … Jakiś kilometr przed Klappen, a dokładniej to kampingiem w Klappen tyle, że na przeciwnym brzegu rzeki jest atrakcyjnie postawiona wiata, taka typowa jak to przy rzekach są. Czyli mam kolejne miejsce noclegowe do zapamiętania. Samo pływanie raczej będzie przez nas marnie wspominane, bo wiosłujemy pod wiatr, na "górskiej" rzece : ) Masakra normalnie. … Po prawej stronie mijamy Laxvadet i tuż za nią widzimy na brzegu dwa kanu a obok tablicę ogłoszeniową, coś jak w Salen. Prawdopodobnie jest to więc kolejny komunalny "rest". My przybijamy do brzegu 300 metrów dalej w miejscu nawet bardziej obozowo atrakcyjnym - jest równo, miedzy drzewami i nawet kanu dało by się tu wciągnąć na brzeg. Z resztą nie tylko nam to miejsce przypada do gustu bo trafiamy na zarośnięte ognisko. Pogoda jest mniej więcej taka sama jak rano - zaciągnięte niebo lekki wiatr, czasem prześwituje słońce. … W sumie to nie wiem czy jesteśmy w tym miejscu w którym wydaje mi się, że jesteśmy, ale wygląda na to, że gdzie by to nie było to jest to miejsce połączenia się Västerdalälven i jakiegoś jej dopływu.



Jest to o tyle ważne, że mamy tu okazję zaliczyć całkiem emocjonujące bystrze. Chlapnęło trochę woda do środka i się skończyło : ) Dobijamy do brzegu w najbliższej zatoczce, ja łapię się za walizkę i wracam by zrobić mu kilka zdjęć. Fajnie by było, jak by się rzeka nieco ożywiła, może nie od razu cały czas tak jak kilka minut temu - bo to był niezły strzał adrenaliny - ale jednak żeby znów zaczęła nieść. ... No niestety, to bystrze okazuje się być "rodzynkiem" i trzeba wrócić do wiosłowania pod wiatr : ) Dziś mogę za to powiedzieć, że mamy dzień przyrodniczy. Najpierw w pewnym momencie dostrzegam coś czarnego najpierw płynącego przy brzegu a później wskakującego nań. Cichutko podpływamy bliżej i okazuje się, że to wydra z czymś w pyszczku. Wydra chowa się do jakiegoś zagłębienia i siedzi tam czekając aż popłyniemy dalej, a my cierpliwie czekamy aż ona wyjdzie. Nasza cierpliwość wygrywa z jej strachem i w końcu jeszcze przez kilka chwil możemy sobie poobserwować z bliska tego zwierzaka zanim ten zniknie w zaroślach. Jakiś czas później widzę, że coś dziwnego unosi się w wodzie. Ponownie więc podpływamy cicho nieco bliżej i wtedy już wiem co to takiego. Po raz pierwszy w życiu mamy z Myszakiem możliwość spotkania bobra. Całkiem blisko nie daje się podpłynąć, bo skurczybyk jest płochliwy i po tym jak tylko przekraczamy jakąś umowną dla niego odległość widzimy tylko jego ogon i słyszymy głośne pacnięcie tego ogona o powierzchnię wody. … Późnym popołudniem utrzymująca się dość stabilnie przez cały dzień dobra aura się psuje i zaczyna padać, przez co miejsca na dzisiejszy biwak szukamy w trybie przyśpieszonym. W zasadzie to nawet nie szukamy go tylko dobijamy w pierwsze miejsce, które oceniane z daleka wydaje się do tego nadawać. I przez przypadek trafiamy wybornie - do dyspozycji dla siebie mamy całą i dość płaską wyspę.



Pod drzewami jest dużo chrustu, więc tym razem po rozciągnięciu paraplucha nie rozstawiamy namiotu tylko chodzę po najbliższej okolicy i zbieram drewno na ognisko zanim przemoczy je deszcz. Ten deszcz to nie jedyny dzisiejszy obozowy problem, bo przy rozstawianiu namiotu pęka nam rurka rozpierająca przedsionek. Sytuację ratuje "duck-tape" : ) Są też i plusy naszego położenia - nie wiem czy to kwestia ognia czy mikroklimatu, ale tutaj nie ma komarów i wykorzystujemy to do najdokładniejszego umycia się na obu spływach. Samo ognisko rozpalam jakieś o.5m od paraplucha wycinając wcześniej i odkładając na bok darń. Najpierw Myszka przygotowuje zupę z papierka (pyszna gulaszowa), nieco później podjadamy tosty (ponownie wypas) a na koniec Myszka szaleje i do mąki wsypuje już coś co powinno być proszkiem do pieczenia, dodaje jajka, ciut cukru, miesza to i już moje łapki na kupionym w Karlstad oleju z oliwek smażą cztery omlety. Niebo w gębie! Osłonę przed deszczem rozciągamy w małym zagajniku przez co w namiocie jest całkiem mroczno i dzięki temu nie powinniśmy mieć dziś problemów ze uśnięciem.

Dzień 3



Jest 1o.3o a my dalej siedzimy w namiocie. Po prostu nadal pada : ( Głowy od poduszek oderwaliśmy już koło 9.oo ale z powodu deszczu robimy sobie bardzo leniwy poranek. Wczorajsze omlety bardzo mi się spodobały i dziś na śniadanie robię sobie powtórkę. Okazuje się, że dużym błędem było zostawienie grajka i książek w samochodzie. Dzięki temu zaoszczędziliśmy nieco miejsca w walizce ale teraz zastanawiamy się co zrobić z nadmiarem czasu : ) Znaczy się ja mam lekturę - niemiecki przewodnik po południowej Szwecji :P Barometr ustabilizował się w nocy na "dnie", więc teraz może już tylko odbić. Bez odpowiedzi na razie jednak pozostaje pytanie: ile na tym dnie jest jeszcze mułu? Bo ostatnio była to doba. W każdym razie niż jest naprawdę rozległy, bo leje od dwunastu godzin i na niebie nie ma żadnego śladu sugerującego, żeby to w najbliższych godzinach się skończyło.



… 14.45 i cały czas mży. Brak zajęcia doskwiera wyjątkowo, koniecznie trzeba się przed tym zabezpieczyć na przyszłość. Bo tak we dwoje w namiocie, sami na wyspie - zgłupieć można z nudów :D A tak na serio to uczę się smażyć ciapati i gramy. … Padać przestaje około 16.oo ale nie ruszamy się stąd - zostajemy do jutra. Dla 2-3 godzin pływania nie ma to sensu. Ja tylko wieczorem wsiadam do kanu by popływać w okolicy i wybrać na jutrzejszy poranek tę stronę wyspy po której będzie mniej wiosłowania.

Dzień 4



Jest 6.3o, w menażce zaczyna gotować się woda, a my w międzyczasie zaczynamy się pakować. Za godzinę powinno nas tu już nie być. … Ostatecznie opuszczamy wyspę kilka minut po 8.oo. Bardzo szybko zaliczamy dwa postoje pod drzewami bo mimo, że barometr cały czas powoli idzie w górę to deszcz dokucza przelotnie. Przy końcu wyspy mijamy ujście jakiejś innej rzeczki a w oddali widać kolejny most. Z przewodnika i posiadanych map wciąż nie mogę dojść gdzie jesteśmy : ( Po jakichś czterystu metrach - już przy moście słychać bystrze. Głośno je słychać. Po kilku chwilach okazuje się, że jesteśmy w … Limedsforsen!



A słychać oczywiście to bystrze, na którym będziemy robić przenoskę. Dobijamy do brzegu w miejscu gdzie kanu będzie najłatwiej wyciągnąć na brzeg, ale rozpoznanie dalszej drogi wypada niezbyt korzystnie - droga jest, ale składa się z samych dziur i gałęzi. Wracamy do kanu i cofamy się w pobliże mostu - tam co prawda jest bardziej stromo, ale za to do asfaltu blisko. W czasie przewózki okazuje się, że można było jednak podpłynąć bliżej bystrza do takiej zatoki przed samym bystrzem i tam wyciągnąć łódkę na brzeg. W tym wariancie do pokonania lądem jest połowa tego co my robimy. … Robimy sobie mały postój przy punkcie widokowym a ja tak się zastanawiam jeszcze nad przedwczorajszym popołudniem - prawie dałbym się pokroić, że nie byliśmy w stanie przepłynąć 9km w tak krótkim czasie, ale biorąc za punkt odniesienia widzianą koło mostu tablicę z odległościami do najbliższych miejscowości to wychodzi że jednak tyle przepłynęliśmy. A to oznacza, że nocowaliśmy trochę ponad kilometr od bystrza. Szok!



… Końcówka przenoski jest bardzo stroma - do tego stopnia kanu na brzeg opuszczamy po lince.



Jeszcze jeden rzut okiem na bystrze i zmykamy. Dziwny jest ten dzień - od samego rana poruszamy się skokami od drzewa do drzewa by chronić się pod nimi przed co większym deszczem. Na rzece za bystrzem nadal stosujemy tę taktykę. Ma to w sumie jedną zaletę - można silniej wiosłować, bo wiadomo, że za jakiś czas i tak będzie przerwa czyli okazja do odpoczynku po takim zrywie.



… Minęliśmy już Tandö, czyli miejscowość w której powinna być tama, tyle, że po przepłynięciu 3-4 km poza tym, że rzeka nabrała charakteru jeziora nic dookoła nie zapowiada, że sama tama jest w pobliżu. W sumie to nawet mnie to nie dziwi, taki to już przewodnik, dobrze że jest ale wad ma jednak dużo. Wracając do pływania - pogoda jest niezmiennie w kratkę a my nadal płyniemy skokami. Pocieszające jest chyba jedynie to, że ciśnienie nie spada.



… Jesteśmy w końcu przy tamie. Siedzimy pod drzewem i przeczekujemy największą zlewę od kilku godzin. Dosłownie w ostatniej chwili udało nam się wciągnąć kanu na brzeg bo chwilę później zaczyna lać. W sumie to pogodowo jest niezła schiza - z jednej strony tamy świeci mocne słońce z drugiej pada deszcz. Na dodatek ciśnienie cały czas sukcesywnie rośnie - na barometrze co dwie godziny pojawia się kolejny "schodek" w górę.



Sama przenoska jest po prawej stronie i prowadzi łukiem wzdłuż zbocza po długim nasypie. Jak by trzeba było to jest tu nawet sympatyczne miejsce do rozłożenia namiotu, niezbyt dzikie, bo z widokiem na elektrownię ale jednak.



… Kanu mamy już na wodzie, ale mamy też głupią sytuację. Kilka minut temu trzykrotnie zawyła syrena. Zdecydowanie jest to jakieś ostrzeżenie, tylko pytanie: przed czym? W sumie taka syrena powinna ostrzegać przez wypuszczaniem wody, ale od tamtego czasu - czyli kilku minut - obserwujemy sobie jeden kamień i prze ten czas woda podnosi się może o centymetr. Pytania się mnożą: czy to jest po prostu sygnał automatyczny? A może większy upust zacznie się za jakiś czas? Płynąć? Czekać? Jak czekać to ile? Nieciekawie jest. … Słońce, które wygląda z za chmur ostatecznie prowokuje nas do tego by popłynąć. Odcinek rzeki za elektrownią jest dość spokojny - na początku nurt niesie całkiem sympatycznie, a po jakimś kilometrze zaczyna się to co tygrysy lubią najbardziej. Prąd przyśpiesza, woda faluje, za sprawą większych kamieni co kilkadziesiąt metrów mamy ćwiczenia z manewrowania. Sam Mjut!



Tak pięknie jest … przez 10 minut, bo po tym czasie dopada nas kolejna ulewa. Koryto rzeki jest na tym odcinku takie, że nie ma mowy o cofkach, więc do brzegu staramy się dobić po prostu tam gdzie woda mniej faluje. Udaje się : ) …



Tak błękitnego nieba jeszcze dziś nie było, więc może tym razem rozpogodzi się na dobre? … Jest dobrze - aura wytrzymuje. Co kilka kilometrów już na cofkach przybijamy do brzegu - trzeba dać opaść adrenalinie i pofotografować. Trochę monotonne są te moje zdjęcia - przydało by się jakieś inne kanu na pierwszym planie, najlepiej jeszcze jak sobie płynie, ale to już w innej bajce.



Jeszcze nie wiemy, że to nasz przed ostatni przystanek, po drugiej stronie rzeki na skarpie miga nam jakiś samochód co sobie skwapliwie koduję w pamięci. W drodze powrotnej będę chciał tam na chwilę zajechać by zrobić kilka zdjęć tego miejsca ale z innej perspektywy.



A to już końcówka sinej wody. Według mapy za wyspą Malungforsen się kończą. Płynąc wybieramy lewą odnogę, jeszcze tylko kilka kamieni w nurcie do ominięcia naszym wyładowanym Yoho i wypływamy na spokojne wody rozlewiska kończącego te bystrza. … Jest jakoś 16.3o. Pogodę w końcu mamy jak z bajki, więc dobijamy do lokalnej przystani by chłonąć otaczające widoki. A przy okazji zastanawiamy się gdzie dokładnie jesteśmy bo mostu jaki widzimy w dole rzeki nie mam na naszej mapie : ) Obserwujemy też wydającą się nie mieć końca kawalkadę oldtimer'ów ciągnących dobrych kilka minut przez most po prawej, skręcających w naszą stronę by po kilkuset metrach odbić gdzieś w przeciwną stronę. No i cały czas myśli wracają do tego co robiliśmy tak niedawno. Uprawiam to grafomaństwo dobrych kilka tygodni po powrocie, ale jak patrzę na zdjęcia to od razu wracają takie wspomnienia, że "banan" nie chce mi zejść z mordki : )

Rzeka ponownie się uspokaja, a widoki … no cóż - kolejnych kilka kilometrów to pastwiska ciągnące się po obu jej brzegach. Aparatu nawet nie wyciągam tylko płyniemy dalej. Cel na dziś to dotrzeć w pobliże Malung i znaleźć jakieś sympatyczne miejsce na biwak. Najlepiej w pobliżu drogi, którą będę jutro wracać po auto. Na mapie mamy teoretycznie kilka miejsc, które powinny spełnić oba warunki więc cierpliwie wiosłujemy. Pierwsze z nich - boczny dopływ Västerdalälven - okazuje się być pomyłką. Rzeczka jest dość głęboka, fajnie meandruje a na dodatek szerokość przekracza długość (naszego kanu), ale po kilku minutach trafiamy na pierwszą zwałkę. Pokonujemy ją dość sprawnie i żwawo machamy wiosłami dalej. Po kilku minutach trafia się kolejna, po kolejnych kilku jeszcze jedna - pokonanie ich obu pochłania już więcej czasu, ale płyniemy dalej. Kilkadziesiąt metrów dalej widzimy, że drogę zagradzają konary zwalonego do rzeki drzewa. Poddajemy się i mimo, że słychać jadące samochody to wracamy do punktu wyjścia.

Kolejne podejście to już prawie sukces. Kilkusetmetrowym i meandrującym kanałem wpływamy na jezioro, którego jeden z brzegów powinien leżeć blisko drogi. Płyniemy tak daleko jak się tylko da, by rozpoznać teren i przy okazji rozglądać się za miejscem na namiot. Dopływamy ja jego przeciwległy brzeg i tam okazuje się, że to nie jedno jezioro ale dwa rozdzielone krótkim kanałem. Drugie jezioro jest już małe, w oddali słychać samochody, jest tu nawet jakaś droga, tyle że jest też sporo domów. Kierujemy się w stronę odgłosów z drogi i dobijamy do brzegu. Z tego miejsca mamy do niej jakieś 5o-7o metrów … pastwiska : ) No cóż rano będziemy się przepychać. Teraz już tylko jeziorami wracamy do niosącej nas przez ostatnie dni rzeki by na przeciwnym jej brzegu rozbić się na noc. Miejsce trafia się nam zaciszne i w miarę równe. Jest ognisko, są kiełbaski, jest fajnie.

Dzień 5

Spać to nie śpimy już od 7.oo, ale w kanu jesteśmy dopiero po 9.oo. Za nami fajny, bo leniwy i słoneczny poranek, omlety na śniadanie i pieczenie ciapati dla mnie na drogę ;-)



Pływania nie ma wiele, więc bardzo szybko docieramy do poznanego wczoraj pastwiska, najpierw przenosimy rzeczy a na koniec przeciągamy kanu, które ostatecznie ląduje na poboczu w rowie. Zostawiam Magdę z tym bajzlem i sam zabieram się za machanie. Po minucie jadę do Salen z przystankiem w Limedsforsen. Tam machanie nie jest już tak skuteczne, bo przeważa ruch turystyczny (kampery i karawany) a nie lokalny. Po kilkunastu minutach machanie zaczyna mnie nudzić, więc ruszam z drogę. Robię tak z buta dobrych kilka kilometrów tylko po to by wymachać … ten sam dostawczy samochód którym przyjechałem do Salen :D Kierowca jest cokolwiek zaskoczony, ja w sumie też. Z Fulunas nie jadę od razu do Malung, ale ruszam nieco w górę rzeki by zobaczyć jak na tym odcinku wygląda Fulan. A ten z pobliskiego mostu prezentuje się tak:



Czyli zacnie : ) Tym razem zostaje już tylko powrót. Kilka kilometrów niżej próbuję jeszcze złapać jakiś sensowny kadr obejmujący tę część doliny i rzekę, ale nie udaje mi się to.



Żal, bo widoki zacne, ale na tym odcinku rzeka chowa się za drzewami. Ostatni krótki przystanek fotograficzny robię przed Malungforsen by złapać Västerdalälven z nieco innej perspektywy, wychodzi to tak:



Teraz pozostaje już tylko dojechać do Myszaka, zapakować rzeczy i ruszyć na południe. I kombinować jak tu wrócić w większym gronie : ) Może też uda się dziś zatankować gaz - w dalszych planach mamy jedno jezioro i spędzenie nad nim dwóch nocy. Zupełny relaks, wędkowanie i inne takie : )

(c) Piotrek Kaleta / Mysia Perć Team

______________________________